d4
Anna Maria Boguszewska-Chachulska

Nie dorosłam jeszcze do etapu podsumowań i wspomnień, jednak skoro już muszę coś o sobie napisać, wybiorę te kilka miejsc, decyzji i osób, które zaważyły na moim życiu i doprowadziły do punktu, w którym w tej chwili się znajduję.
Wśród osób najistotniejszą jest kobieta – naukowiec – moja Mama, mój wciąż niedościgniony wzór – człowiek renesansu łączący wiele rozmaitych zdolności. Dom rodzinny – o tradycjach naukowych (dziadek – profesor rolnictwa, Mama – chemik analityk, adiunkt na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej); jedne z moich najwcześniejszych, świadomych wspomnień wiążą się z kończeniem przez Mamę doktoratu i odwiedzinami w jej laboratorium. Byłam zafascynowana efektami mieszania czy spalania różnych związków chemicznych i wtedy pojawiła się myśl, że mogłabym sama kiedyś coś podobnego tworzyć. Tak więc najpierw była chemia, co, w szkole podstawowej, zaowocowało dość udanym startem w olimpiadzie chemicznej; później, już w szkole średniej chemia organiczna i procesy zachodzące w żywych organizmach. Pragnęłam zrozumieć z czego jesteśmy zbudowani i co nas porusza, więc może jednak biochemia? A może by tak jednak dobrać się do tego z innej strony, jeszcze bardziej złożonej i interesującej – biologii molekularnej? Do tego pytania doszłam na początku klasy maturalnej, ale odpowiedź nie była prosta.

Rodzice w ramach zapewnienia mi pełnej edukacji i ułatwienia kontaktów ze światem, od najwcześniejszych lat zachęcali mnie do nauki języków obcych. Zaczęło się od angielskiego, potem doszedł francuski, który stał się moim ukochanym językiem. Ostatecznie wahałam się między biologią a lingwistyką stosowaną; przeważyło jednak przekonanie, że tylko w biologii mogę zrobić coś nowego i twórczego a jako lingwistka będę tłumaczyć cudze myśli. Tak więc zdałam na Wydział Biologii Uniwersytetu Warszawskiego. Wybór okazał się słuszny, konsekwentnie chodziłam na zajęcia związane z biochemią i genetyką, by ostatecznie zrobić pracę magisterską w Zakładzie Genetyki UW i zakończyć studia z dyplomem biologa molekularnego. Plany co do studiów językowych pokrzyżowało życie, na drugim roku zakochałam się ( na całe życie, jak mi się wtedy wydawało) w koledze z biologii i pobraliśmy się po roku. Po trzecim roku studiów urodziłam córkę, i dzięki podziałowi obowiązków oraz pomocy Mamy ukończyłabym je w terminie, gdyby nie choroba Mamy, która zmusiła mnie do wzięcia rocznego urlopu. Nie zrezygnowałam jednak z udziału w zajęciach, także nadobowiązkowych. Bardzo dobrze wspominam wychowywanie córki w czasie studiów. Nigdy później nie mogłabym sobie pozwolić na to, aby, nie rezygnując z własnego rozwoju, mieć dziecko, przez pierwsze trzy lata życia, z nami w domu.

W 1990 roku rozpoczęłam pracę pod kierunkiem prof. Włodzimierza Zagórskiego-Ostoi, w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN w Warszawie,w Zakładzie Biosyntezy Białka, gdzie pracuję do dziś. Prowadzone przeze mnie prace miały charakter aplikacyjny – rozpoczęliśmy pierwszą w Polsce charakterystykę molekularną wirusa Y ziemniaka (PVY), jednego z najpoważniejszych patogenów tej ważnej rośliny użytkowej. Pracę dotyczącą klasyfikacji filogenetycznej i lokalizacji regionów odpowiedzialnych za wywoływane symptomy ułatwiła współpraca z instytutem INRA w Wersalu we Francji, gdzie w latach 1992-1997 odbyłam wiele staży naukowych, pracując pod kierunkiem dr Christophe’a Robaglia, który stał się moim nauczycielem i wzorem. Dzięki niemu moja praca nabrała przyspieszenia i pojawiały się wciąż nowe, wspólnie realizowane cele. Jednym z najważniejszym efektów tej współpracy było otrzymanie za pomocą techniki interferencji RNA transgenicznej odmiany ziemniaka Irga. Otrzymane rośliny (chronione dwoma patentami), zostały przekazane do dalszych badań w IHAR w Młochowie, gdzie wykazano ich odporność na infekcję PVY. Po obronie w styczniu 1998 roku pracy doktorskiej „Potato virus Y phylogeny and engineered virus resistance”, której promotorem był prof. Włodzimierz Zagórski-Ostoja, zdecydowałam się na zmianę tematyki badań, chcąc poznać nowe techniki, inne organizmy i wnieść swój wkład w walkę z rakiem. Odbyłam prawie dwuletni staż po-doktorski w laboratorium dr Lindy Hyman na Tulane University w Nowym Orleanie w USA. Jako tematykę pracy wybrałam charakterystykę drożdżowego homologa ludzkiego białka Elonginy C – ważnego elementu kompleksu białka supresora nowotworów von Hippel-Lindau, celem było wyjaśnienię mechanizmu działania Elonginy C w procesie nowotworzenia. Prace naszej grupy przyniosły częściową odpowiedź na to pytanie, sugerując jako funkcję Elonginy C ochronę swoich partnerów komórkowych przed proteolizą. Ten dwuletni pobyt w Nowym Orleanie, oprócz zdobycia praktyki w pracy z drożdżami oraz z ekspresją i analizą białek, umożliwił mi także nawiązanie kontaktów, które przetrwały do dziś: pozwolił poznać odmienną kulturę i przyrodę, stał się też początkiem poznawania Ameryki Środkowej i Południowej oraz startem do nowego życia, w którym nauczyłam się radzić sobie sama i polegać głównie na sobie. Po powrocie do IBB w 2000 roku, wykorzystując moje wcześniejsze doświadczenia z pracy doktorskiej, zaangażowałam się w prace mające na celu znalezienie skutecznego leku przeciwko wirusowi zapalenia wątroby typu C (HCV). Wirus ten stanowi jedno z poważniejszych zagrożeń dla zdrowia ludzi na świecie (3 % zakażonej populacji ziemskiej, chroniczna infekcja może spowodować marskość i raka wątroby), nie ma przeciw niemu szczepionki ani skutecznego leczenia, szczególnie skierowanego przeciwko wariantom najbardziej rozpowszechnionym w Europie. W Polsce leczenie obejmuje tylko część zakażonych osób ze względu na koszty i silne efekty uboczne. Rozpoczęcie badań umożliwiła mi współpraca z dr Piotrem Borowskim (obecnie KUL, Lublin). Jako cel wybraliśmy zahamowanie jednego z kluczowych dla HCV enzymów – helikazę RNA, konieczną dla jego namnażania. Tworząca się pod moim kierownictwem grupa (która obejmuje obecnie trójkę doktorantów) rozpoczęła prace nad wyrażaniem helikazy wirusa HCV w różnych systemach komórkowych, min. w systemie bakulowirusa, oraz nad stworzeniem i udoskonalaniem bezizotopowego, masowego testu fluorescencyjnego helikazy, służącego do testowania potencjalnych inhibitorów tego enzymu. Opracowany przez nas test został wykorzystany przy realizacji grantu europejskiego. W czasie rozwijania tej nowej tematyki badań i tworzenia swej grupy miałam szczęście korzystać z pomocy wspaniałej kobiety-naukowca – dr Anne-Lise Haenni z Instytutu Jacques Monod w Paryżu.

Obecnie, dzięki grantowi MeiN kontynuujemy prace nad inhibitorami helikazy HCV, min. rozpoczynając testowanie inhibitorów w liniach komórkowych nowotworu wątroby, niosących subgenomowe replikony HCV. Badania te pozwolą na wybranie najbardziej skutecznych inhibitorów namnażania wirusa, planujemy przy tym wykorzystanie różnych genotypów, które w odmienny sposób reagować mogą na stosowane inhibitory. Kontynuujemy także badania strukturalne nad oddziaływaniami wybranych inhibitorów z helikazą i jej domenami, zmierzając do dokładnego zidentyfikowania miejsc interakcji. Mając w rękach inne sklonowane i oczyszczone przez nas helikazy RNA, będziemy szukać związków o najwyższej specyficzności w stosunku do helikazy HCV. Wraz ze współpracującymi z nami grupami z Polski i Ukrainy przygotowujemy kolejne wnioski patentowe i publikacje dotyczące wyselekcjonowanych inhibitorów helikazy HCV. Ponadto w ramach innego projektu badawczego MeiN jako jedyny zespół poszukujemy zastosowań antywirusowych inhibitorów kinaz, skupiając się także na badaniach nad wirusem HCV. Moje życie codzienne związane jest z pracą. Mam już dorosłą córkę, studentkę UW, która nie wymaga stałej opieki, raczej zrozumienia i chwil skupionej na sobie uwagi. Ona też chętnie odwiedza mnie w pracy, tak, jak ja kiedyś moją Mamę. Mój obecny partner życiowy pracuje także w IBB; razem spędzamy czas w pracy, choć staramy się nie mieć zbyt wielu wspólnych projektów. Od kilku lat mam wreszcie swój świadomie wybrany dom: mieszkanie obok instytutu, co ułatwia łączenie pracy z życiem prywatnym, w efekcie jestem w pracy praktycznie co dzień… Odcinam się więc od niej dopiero, gdy wyjeżdżam, aby poznać świat, co jest moją kolejną pasją. Zaczęło się niewinnie – od wyjazdów związanych z pracą, udziałem w konferencjach i kursach, od kilku lat wyjeżdżamy coraz więcej prywatnie do Ameryki Południowej, uciekamy z zimowej Polski, by wędrować po Kostaryce, czy nurkować w Morzu Czerwonym i na Mauritusie. Dzięki mojemu partnerowi nurkowanie to nie tylko przyjemność i zabawa, ale również praca naukowa – braliśmy udział w nurkowaniach archeologicznych w Czarnogórze i na Krymie. Na wyprawy zabieram aparaty fotograficzne, ale na moich zdjęciach trudno znaleźć ludzi, są rośliny i zwierzęta; często też ptaki, na które robimy specjalne wypady w wiosenną Polskę. Gdy nie wyjeżdżam, odpoczywam ucząc się hiszpańskiego, chodzę na koncerty (najchętniej jazzowe), tańczę w klubach, jeżdżę na rowerze i rolkach, albo po prostu słucham muzyki i czytam.

I chyba nigdy do końca nie zapominam zanotowanej w dzieciństwie „złotej myśli” G.B. Shawa: „Czymże jest życie, jeśłi nie szeregiem natchnionych szaleństw? Trzeba tylko umieć je popełniać. A pierwszy warunek: nie pomijać żadnej okazji, bo nie zdarzają się one co dzień.”


Powrót